Znów robisz sobie awanturę i wyrzuty, bo zawładnął Tobą LEŃ? I nie mówię o leniu, pt. nie chce mi się iść do pracy. Ale o: Nie chce mi się ręką ruszyć, ani nogą. Nie chce mi się tekstu dziś pisać, przecież dzisiaj nie muszę, mam napisane 2 na zapas, mogłabym się poopalać póki jest słońce, jestem taaaaka zmęczona. Sprzątanie, nieeee? Odkurzę, jak koty po kątach będą wielkości tygrysa, obiad – nieee, nie dzisiaj, wczoraj gotowałam, dziś zjem jogurt, albo pomidora, albo nic. Na wyprzedaże – nieee?!? 15 minut w jedną stronę, nie mam na to siły, poza tym musiałabym coś przymierzyć, pójdę pobiegać – nieeee, nie mam siły na przymierzenie bluzki, a co dopiero na bieg, to może książkę poczytam, serial obejrzę? Nieee, tego też mi się nie chce. A w drugim uchu – działaj, teraz! Szkoleniowo jest sezon ogórkowy, dawaj, działaj, wymyślaj, pisz na zapas, czytaj, ucz się. Teraz masz czas! Albo zrób generalne porządki, skoro potrzebujesz zmiany, wyczyść fugi, wypoleruj okna!
Im bardziej wtedy próbuję coś robić, tym bardziej nic nie robię i się złoszczę. Snuję się po domu i ani nie piszę, ani się nie opalam, ani nie leżę na kanapie. Do marudzenia o lenistwie i traceniu czasu, dochodzi marudzenie, że jestem beznadziejna, że gdzie moja mobilizacja, że przecież uwielbiam to, co robię, i że jak nie teraz to kiedy, a już tyle minut/godzin/dni poszło w piach.
A wystarczy przytulić lenia i powiedzieć: ok, daję Ci czas do: jutra/piątku, końca miesiąca (zależy od Twoich realiów) i zwolnić się z konieczności robienia CZEGOKOLWIEK. Ustal z leniem, że jest czas lenia i może robić co zechce, a Ty wyłączasz wyrzuty sumienia (bo przecież się odezwą jak będziesz robić NIC). Idź z leniem na kanapę, może włączy telewizor? A może sięgnie po książkę? Zdrzemnie się, albo pójdzie na spacer. Może nawet stwierdzi, że skoro ma swój czas to zrobi pizzę – jak świętować to na całego! Posłuchaj czego chce i po prostu zrób to z nim.
Martwisz się, że tak Ci zostanie? Nie zostanie, nie ma zmartwienia. Kiedy pierwszy raz testowałam tę metodę dałam Leniowi 3 dni. Pielęgnowałam bałagan, jadłam głównie jajka sadzone z fasolką szparagową i owoce, i robiłam NIC. Razem z moim leniem, z pełną zgodą na 3 dni nic-nie-robienia. I wtedy, i za każdym następnym razem (bo leń nadal czasem dochodzi do głosu) dzieją się dwie rzeczy, które uwielbiam.
Po pierwsze – błogie uczucie spokoju, które ogarnia mnie zaraz po ogłoszeniu dnia/dwóch godzin/tygodnia lenia.
I po drugie – wyczekiwanie i ekscytację, że znów będzie się działo, gdy kończy się czas Lenia.
Brzmi niewiarygodnie? Tez nie wierzyłam. Oczywiście możesz się snuć, marudzić i nawozić frustrację, albo posiedzieć z leniem na kanapie i pomyśleć: ale mi dobrze, NIC nie muszę (bo umówmy się nie musisz właśnie dzisiaj prasować, myć okien, ani ścian w łazience). Nic nie musisz – jesteś duży/a. Możesz.
Czasem mam tak, że robię dzień lenia do końca dnia, a on po 10 minutach drzemki mówi: Dobra, dość, dostałem swoje. Wstawaj! Co robimy?!?
Zauważ i przytul swojego lenia. On jest częścią Ciebie i chce uwagi!