Nie tak dawno temu oburzałam się, że to straszne, że jak tak można siedzieć z kimś w knajpie i zamiast rozmawiać, patrzeć w telefon. I nie powiem, że mi przeszło, po prostu już się nie oburzam. Tym bardziej, że sama, w tym samym momencie, w którym postanowiłam przenieść część mojego zawodowego życia do wirtualnego świata, wpadłam na dobre w sieć światłowodów. Bo do zalet nikt nie musiał mnie nigdy przekonywać. Z dostępem do przyjaciółki na końcu świata (naprawdę, dalej się już nie dało), z brakiem kolejek przy okienku podczas dokonywania comiesięcznych opłat, z możliwością dotarcia do informacji nie było sensu dyskutować.
Obserwowałam parę w restauracji przy stoliku obok. Nie rozmawiali, każde było w swoim telefonie, czasem coś sobie pokazywali, komentowali. I wiesz, że wyglądali na szczęśliwych? – powiedziała ostatnio moja bliska znajoma, gdy wreszcie udało nam się znaleźć czas na wspólny obiad w knajpie nad jeziorem i pogaduchy w realu.
I tak sobie myślę, że coś w tym jest. Że to bycie razem i równocześnie osobno może się okazać najlepszym materiałem do scementowania związku, a nie powodem rozwodu.
Bo czas chyba sobie powiedzieć, że tkwimy w bajce o związku idealnym, braterstwie dusz i ciał, rozumieniu się bez słów. Posiadaniu wspólnego konta w banku i jednego łóżka (najlepiej jak najwęższego, żebyśmy musieli się całą noc przytulać), czytania tych samych książek, lubienia tych samych znajomych i tych samych owoców. Konieczności robienia wszystkiego razem, trzymania się za ręce, patrzenia sobie w oczy. Pomijam fakt, że z chemicznego punktu widzenia taki styl funkcjonowania sprawdza się na dłuższą metę tylko w związkach na odległość. Kiedy chwile radości, bo jesteś blisko, przerywa ból rozstania i nie masz szans, żeby się do tego dobrego przyzwyczaić (co jest zupełnie normalne – żyjąc na miłosnym haju 24/7 organizm doprowadziłby się do skrajnego wyczerpania, dlatego po pewnym czasie włącza mechanizm „szału nie ma” i wreszcie można odetchnąć). W normalnym życiu normalność dopada nas dość szybko, motyle w brzuchu kończą swój żywot, puls wraca do normy. Książę z bajki i królewna wiecznie uśmiechnięta zostają odczarowani.
A z drugiej strony Ci, którzy się nie boją, mówią, że bajki są dla dzieci, a dla równowagi psychicznej kluczowe jest posiadanie własnego życia. I brak przymusu robienia wszystkiego razem.
Być może za parę lat okaże się, że smartfony zatrzymały narastającą falę rozwodów? Bo każdy ma swoją własną część życia zawsze przy sobie i w każdej chwili może oderwać się od bycia razem, żeby pobyć ze sobą i swoim życiem. A może wręcz przeciwnie?
Nie wiem jak dla Ciebie, ale dla mnie ma to sens. Ja też na wspólnym urlopie muszę zwiać do siebie (z reguły jest to książka, ale zdarza się, że wirtualna rzeczywistość). I mój Niemąż tez zwiewa. Zwiewamy również w realu, na wakacje bez siebie – On na narty, a ja tam, gdzie lód jest tylko w drinkach. Nigdy nie wierzyliśmy w bajki. Może dlatego nadal jesteśmy razem?