Jakoś to zupełnie bez sensu zostało wymyślone. Wszystkie decyzje, które najbardziej wpływają na nasze życie podejmujemy w najmniej odpowiednim momencie. Umówmy się – co my wiemy o sobie w wieku 15-25 lat? Niewiele. A to, co nam się wydaje, że wiemy, znacznie później przechodzi bolesną konfrontację z rzeczywistością. Nieliczne jednostki zaledwie wiedzą, do czego są stworzone (po części z racji talentu, którym zostały obdarzone) i konsekwentnie się realizują. Ale reszta? Reszta nosi konsekwencje swoich młodzieńczych wyborów przez długie lata, wierząc, że trzeba być konsekwentnym. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Naprawdę?!?
I nie, nie chodzi o to żeby się użalać nad wyborami – decyzje podjęte w danym momencie są najlepszymi na czas ich podejmowania. Koniec kropka. Chodzi tylko o to, że wybór drogi życiowej i partnera życiowego podejmujemy w momencie, w którym mamy niewiele doświadczeń. I chociaż to drugie możemy odwlec ile się da (kobiety może ograniczać w tym temacie „zegar biologiczny”), to pierwsze determinuje nasze dalsze życie. Chodzi o to, co z tym zrobić. Co zrobić kiedy w połowie życia budzimy się obok osoby, z którą spędziliśmy naście albo dziesiąt lat i zastanawiamy się kim ona jest. A potem idziemy do pracy, w której tkwimy tyle samo i jedyna myśl jaka nam się tłucze po głowie to: Co ja tutaj robię?!?
W moim pokoleniu dość powszechne jest, że kierunek studiów i kariera zawodowa niewiele mają ze sobą wspólnego, czasem nie mają zupełnie nic. Wniosków można z tego wysnuć wiele.
Że studia nie mają znaczenia – niby nie, ale jeśli na studia popatrzysz jak na trening umysłu i umiejętności interpersonalnych to jednak coś wnoszą poza wiedzą teoretyczną, której być może nigdy nie wykorzystasz.
Że nasza natura i tak upomni się o swoje. Pod warunkiem, że pozwolisz jej dojść do głosu i nie będziesz bał/a się obalić życiowego status quo. Bo co by nie mówić jeśli na stanowisku X spędziło się lata, rozpoczynanie życia od nowa po nastu czy dziesięciu latach będzie nie lada wyzwaniem. Pytanie tylko czy dopuścisz naturę do głosu i zaryzykujesz zmianę? Bo stracić możesz zarówno podejmując działanie jak i zostając w miejscu. Znacznie więcej zyskasz kiedy pozwolisz sobie na odnalezienie siebie. Bo każda zmiana niesie za sobą COŚ. A to, jak sprawy się potoczą zależy od Ciebie. To Ty nadasz im bieg.
Ale że to nieodpowiedzialne tak rzucać wszystko i zaczynać od nowa? No tak, jak się powiedziało… to trzeba tkwić w nijakości, która uwiera i gniecie? Bo jeśli zastanawiasz się, to znaczy, że miejsce w którym jesteś nie satysfakcjonuje Cię w pełni. I możesz teraz powiedzieć, że w naturze mamy marudzenie na to co mamy i marzenie o czymś więcej (w myśl zasady „wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, a trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona”). W polskiej naturze tak mamy, ale Ty masz swoją głowę i możesz samodzielnie podjąć decyzję czy zamierzasz się użalać nad robotą do końca życia czy może „odkryjesz”, że to gdzie jesteś i co robisz jest ok. Bo często okazuje się, że moi klienci odkrywają, że ich życie jest fajne i nie chcą nic zmieniać, choć wydawało im się, że muszą, że powinni. Nic nie musisz. Możesz co najwyżej chcieć. Jeśli odkryjesz, że jest Ci dobrze – świetnie! Ciesz się życiem, realizuj i relaksuj! Jeśli uznasz że chcesz czegoś innego – zastanów się czego i jak to osiągnąć.
Zmartwię Cię – to nieprawda, że możesz wszystko… Nie możesz… Ja na przykład nie zostanę modelką i nie znajdę się na okładce Vouge’a (za mało centymetrów na wysokość, za dużo na szerokość), mogę mieć też problem z realizowaniem się na stanowisku fizyka kwantowego albo reżysera filmowego (nie mam o tym pojęcia). Odróżnij rzeczywiste pragnienia od nierealistycznych mrzonek. Jeśli masz 162 cm wzrostu i rzucisz wszystko, żeby zrobić karierę w NBA, to ja reklamacji nie przyjmuję 😉
A obawy zawsze będą. I znów wszystko w Twoich rękach – to od Ciebie zależy czy dasz im dojść do głosu w stopniu pozwalającym na racjonalny ogląd sytuacji czy pozwolisz im pisać czarne scenariusze w tysiącu odsłonach.
Jeśli nic nie zmienisz, nic się nie zmieni.