Gdzieś ostatnio usłyszałam, że w życiu jest jak w samolocie. Maskę z tlenem musisz założyć najpierw sobie, a dopiero potem zajmować się innymi (rodziną, współpracownikami, znajomymi). I zabieram sobie tę metaforę, bo idealnie oddaje to, o czym piszę i w co wierzę, i zawiera w sobie ten rodzaj egoistycznego zadbania o siebie, o który mi chodzi.
Wewnętrzny imperatyw dbania o innych i troszczenia się za wszystkich wiąże Ci ręce, głowę, odbiera czas i spokój? No tak masz, bo tak zostałaś wychowana (na szczęście możemy zwalić wszystko na rodziców). Na grzeczną dziewczynkę, która przytuli, pomoże, zapyta, poda rękę albo na dzielnego mężczyznę, który stanie na rzęsach, żeby tylko zadowolić szefa lub mamę. Która/y najpierw innym „zrobi dobrze”, bo przecież nie wypada zajmować się sobą. Może ktoś poda rękę jak wyrżnę ze zmęczenia, ja przecież bym podał/a.I dopóki ta dziewczynka albo dzielny chłopiec w Tobie nie kładzie się plackiem w kałuży, żeby ktoś mógł przejść suchą nogą, możesz nawet nie wiedzieć co jest nie tak. Kałuża może Cię otrzeźwić (chociaż też nie zawsze), ale co jeśli tak źle nie jest, ale jednak nie jest dobrze? Bo coś gdzieś gryzie, gniecie jak kamyk w bucie. Niby to małe i uwiera w stopę, a głowa nie może skupić się na niczym. Rozglądasz się i szukasz przyczyny dyskomfortu i znaleźć nie możesz.
I oczywiście możesz zwalić winę na innych i powiedzieć, że świnie, wredne małpy i zgroza, bo tak wykorzystują Twoje wielkie serce nie dając nic w zamian, tylko co z tego? Poużalasz się nad sobą, ponarzekasz na świat i ludzi, a sam/a nadal będziesz szukać kałuży, w której mogłabyś/mógłbyś się położyć. Bo liczysz, że ktoś poda Ci rękę i pomoże wstać. I to może się udać. Możesz w to wierzyć i na to liczyć. W końcu przez ostatnie Twoje 20/30/40 lat życia nie raz spotkałaś/eś takie właśnie dobre duchy. Nie? Nie przypominasz sobie? Jednego? To co, może sam/a wstaniesz z klęczek i założysz maskę z tlenem najpierw sobie? I odkryjesz na przykład, że te kałuże dało się obejść albo przeskoczyć, że ludzie są duzi (nawet jeśli któryś z nich jest Twoim dorosłym dzieckiem albo mężem/żoną) i sami sobie dadzą radę i skombinują deskę do przerzucenia przez błoto i że wcale nie oczekują Twojego poświęcenia. Bo na przykład mają te maski od dawna założone. Zadbali o siebie. A jeśli jednak oczekują to może czas im to wybić z głowy?
Ktoś mi powiedział kiedyś, że „wtedy nic mi już nie zostanie”. A Ty? Zostanie Ci najważniejsza osoba. Jak o nią zadbasz, zrozumiesz, dasz jej to, czego potrzebuje – wreszcie będziesz mógł/mogła ze spokojem BYĆ z innymi i patrzeć na nich z perspektywy innej niż kałuża. Może okaże się, że zmienisz pracę, bo szefowi nie spodoba się, że Twój garnitur czy sukienka są czyste. Zmienisz – bo będziesz wiedział/a, że chcesz, możesz i potrafisz. Zaczniesz rozmawiać o swoich potrzebach z mężem/żoną i odkryjesz, że nie musisz się rozwodzić, żeby coś zmienić, naprawić, poustawiać. Wszystko pod warunkiem, że sam/a pogadasz ze sobą i zrozumiesz, że to nie przez innych kładziesz się w każdej kałuży. Świata nie zmienisz, ludzi do zmiany za dużo, masz co prawda nieziemską moc osuszania kałuż, ale na wszystkich ludzi nawet ta moc jest za słaba. Ty za to jesteś jeden/jedna i możesz sobie powiedzieć/kazać/zaproponować wszystko! I możesz nawet posłuchać – w końcu przemówi do Ciebie najbliższa Ci osoba! Załóż maskę najpierw sobie, może okaże się, że wszyscy wokół swoje już założyli. Sami…