Motywacja. Zapomnij, że do wszystkiego musisz ją mieć. Że bez niej nic nie zrobisz. Na brak motywacji zwalasz odpowiedzialność za wszystkie swoje zawieszone na kołku postanowienia (na przykład noworoczne). A czym w ogóle jest motywacja?
Marudzisz, że nie masz motywacji do biegania? Ale chcesz być w formie, startować w maratonach, mieć sylwetkę biegacza? No to Cię zmartwię – to właśnie jest Twoja motywacja. Tylko ona za Ciebie nie pójdzie pobiegać. Musisz SIĘ wysilić i pokonać swój leniwy mózg (w poprzednim wpisie). To się nazywa SAMODYSCYPLINA. I za nią bierzesz odpowiedzialność TY i nikt więcej.
Myślisz sobie: Aaaa, bo inni to są piękni, szczupli, wysportowani, wszystko łatwo im przychodzi, chce im się. Gdybym ja miał/a kasę Lewandowskiego to też bym był/a fit. Tylko, że to nie o kasę tu chodzi. Czy naprawdę myślisz, że Lewandowscy zawsze z uśmiechem na ustach wybiegają na poranny trening, a na lunch najbardziej mają chęć na koktajl z jarmużu ze szpinakiem? No nie. Oni są dokładnie tacy jak Ty i ja. Jedyne co nas różni to zawartość konta w banku i poziom wytrenowania samodyscypliny. I pierwsze w żaden sposób nie warunkuje drugiego.
Masz motywację do umycia zębów? Jak bardzo motywujesz się, żeby umyć gary? O co ja pytam?!? Robisz to, po prostu? Nie zastanawiasz się? Bo tak masz w nawyku, nawet nie myślisz, że musisz to zrobić. Robisz i już. Przy garach ewentualnie pomarudzisz, że nie masz zmywarki, albo masz za małą i największe gary i tak pod zlewem.
Tak samo będzie z dietą i rzucaniem palenia. Jeśli wiesz, dlaczego chcesz coś zmienić, to kolejnym krokiem będzie zbudowanie samodyscypliny. I nie powiem Ci, że zrobisz to w 21 dni, jak podają niektóre poradniki i robią Ci nadzieję, że zaledwie po 3 tygodniach będziesz piękna/y, fit i najbardziej na świecie będziesz marzyć, żeby pomachać hantlami na siłowni, albo biegać również w deszcz i zawieruchę.
Ja biegam 8 lat. I nadal mój mózg mówi: adin, dwa tri… nie widzisz tych butów do biegania na środku przedpokoju, czetyrje…. kanapa jest taaaaka wygodna, pjat, szest….. przecież masz tyle książek do przeczytania. Adin, dwa…. siadaj, jutro zdążysz pobiegać.
Ale, że SAMODYSCYPLINĘ zbudowałam w pocie i znoju to ona pyskuje (zgodnie z moją pyskatą naturą): Spadaj rozum, jeszcze masz wystarczająco dużo tkanki tłuszczowej, żeby uciec przed tygrysem, poza tym dostarczam Ci regularnie pożywienie, więc się zamknij! Za pół godziny / godzinę będzie po wszystkim! Co to jest w porównaniu do 8 godzin przesiedzianych przy biurku? Nie po to mam stertę ciuchów do biegania, żeby w szafie leżała, trzeba je zużyć. Zobaczysz jak Ci będzie dobrze jak wrócisz!
I idę biegać. A po powrocie adrenalina szaleje, endorfiny na wolności – żyć nie umierać – znów jestem wielka!!!! Pokonałam siebie i jestem szczęśliwa jak bąbelek w szampanie!*
Jak się ma 21 dni do zbudowania nowego nawyku? Każda strategia jest dobra. A powtarzalność czynności przez kolejne 3 tygodnie z pewnością doprowadzi Cię do jako takiego utrwalenia nawyku i przybliży Cię do jego zautomatyzowania. 21 dni brzmi mniej przerażająco i odlegle niż 3 miesiące. Daje szansę na to, że w ogóle wystartujesz. Trzymaj się 21 dni jeśli Ci to pasuje. A w 21 dniu powiedz sobie – jedziemy dalej, szkoda byłoby zmarnować to, co już osiągnęłam/osiągnąłem!
A że zauważysz minimalną zmianę – luźniejsze odrobinę spodnie, mniejszą zadyszkę po wejściu na 3 piętro, biegniesz bez przerwy przez 20 minut, a nie 3 jak w pierwszym dniu – będziesz chciał/a więcej! Aż do momentu, gdy codzienny trening, albo koktajl z jarmużu będzie czymś normalnym, bo okaże się, że przynosi więcej dobrego niż kanapa i kremówka.
A w nagrodę? Nowe buty do biegania, luźniejsza sukienka, bilety na koncert, albo na weekend w Paryżu (albo w Bydgoszczy), sernik i pizza raz w miesiącu?!
I jest celebracja! A nie codziennie snickres, a w święta rozpacz, bo przytyję od kawałka makowca (i moje ulubione hasło: nie zwalaj winy na święta – byłaś gruba już w sierpniu).
Zmienisz co zechcesz pod warunkiem, że zdefiniujesz Własne Zasady i że będą one naprawdę Twoje.