Razem z nadejściem ery rozwoju osobistego pojawiło się pojęcie strefy komfortu. I ciągle ktoś nam każe tę strefę opuszczać obiecując, że jeśli to zrobimy, to spotka nas coś dobrego. Rozwiniemy skrzydła, zarobimy więcej, wejdziemy na szczyt drabiny po szczeblach kariery, będziemy biegać szybciej, odżywiać się powietrzem albo wystartujemy w iron menie. I tak dalej.
I jeśli wiesz czym Twoja strefa komfortu jest (bezpiecznym tu i teraz, w którym czujesz się w miarę komfortowo, które znasz i wiesz czego się spodziewać) to być może zastanawiasz się dlaczego masz ją opuszczać… Bo w końcu po co ruszać coś, co mi pasuje? W imię idei rozwijania się? A jeśli Ty na przekór trendom właśnie nie zamierzasz się rozwijać, poznawać, polepszać? Nie musisz. Na Własnych Zasadach nic nie musisz, możesz co najwyżej chcieć. Dla mnie idealny jest stan, w którym czuję, że mi dobrze i „niech tak trwa”. I tak, miewam takie stany, ale równocześnie zdarza mi się opuszczać moją strefę komfortu. I nie dlatego, że takie są aktualne trendy.
No to w takim razie dlaczego mógłbyś/mogłabyś chcieć wyjść ze swojej strefy komfortu?
– bo chcesz na emeryturze zwiedzać świat. Takie masz marzenie. I dzisiaj siedzisz sobie na kanapie, palisz papierosa, popijasz piwo, wcinasz chipsy, zarabiasz najniższą krajową, masz w nosie wszystko dopóki Ci wystarcza. I widzisz siebie jako dziarskiego staruszka pstrykającego zdjęcia podczas wędrówki po Murze Chińskim.
– bo chcesz by Twoje dzieci odwiedzały Cię na starość i spędzały z Tobą święta i weekendy. I dzisiaj siedzisz na kanapie i gapisz się w telewizor, a przed chwilą wytłumaczyłeś/aś dziecku, że ma się zająć sobą, bo Ty nie masz czasu, jesteś zmęczony/a, nie będziesz zajmował/a się jego pierdołami. Ale w głowie masz obraz świątecznego stołu z gromadką wnuków i resztą rodziny, grających w monopol albo układających wspólnie puzzle.
– bo chcesz na starość być niezależny/a i samodzielny/a zamiast wysiadywać w kolejce do lekarza, co drugi dzień innego, bo boli Cię w różnych miejscach, i hodować swojego hipochondryka. I dzisiaj trzecią godzinę gapisz się w telewizor i aktywnie trenujesz kciuk zmieniając kanały, boli Cię kręgosłup, żołądek i głowa, ale to pewnie nic takiego. Od 20 lat prowadzisz własną firmę więc nawet badań okresowych nie robisz, a leczysz się sam, bo przecież po tabletce przeciwbólowej ból mija. Biegać ani ćwiczyć nie zamierzasz, bo tu głupie i bez sensu. A w głowie widzisz siebie jak na starość z kijami spacerujesz brzegiem Wisły, oddychasz pełną piersią, a na trzecie piętro wchodzisz bez zadyszki.
Widzisz już, że Twoja strefa komfortu może nie doprowadzić Cię do szczęśliwego finału.
I dlatego możesz chcieć z niej wyjść. Żeby móc zrealizować swoje plany – żeby zrobić zdjęcia na innym kontynencie, w weekend zaprosić rodzinę na obiad i kalambury, a w tygodniu spotkać się z koleżanką i pospacerować po ulubionych kątach, poplotkować i zjeść coś dobrego.
Jeśli Twoja wizja siebie w przyszłości zdecydowanie różni się od Ciebie tu i teraz, masz dwa wyjścia:
– dopasować plany na przyszłość do realiów dzisiejszych (skoro nie wchodzę na pierwsze piętro bez zadyszki, to nie marzę o zdobyciu Mont Blanc na emeryturze – mogę co najwyżej marzyć o zdobyciu terminu na dany rok do kardiologa)
– dopasować dzisiaj do planów na przyszłość (jeśli chcę zdobyć Mont Blanc, to ruszam tyłek z mojej strefy komfortu i poszerzam ją o aktywność fizyczną).
Ze strefą komfortu na szczęście jest tak, że ona jest zmienialna i na dodatek gdy konsekwentnie się za jej poszerzanie zabierzesz, to ta nowa strefa (na ten moment nie Twoja i mało komfortowa) w tym wypadku – aktywność fizyczna – wpisze się w nią i stanie się jej częścią. Twoją zaktualizowaną strefą komfortu.
Jeśli pozostaniesz tu, gdzie jesteś – trzymając się tematu kanapy i marzeń o Mont Blanc – to zawsze będziesz mógł/mogła na starość użalać się nad swoim losem, bo inni mogą i są zdrowi, a Ty nie. Świat Ci nie sprzyja, a los Cię pokarał nie-wiadomo-za-co.
No przykro mi, wiadomo za co i nie los ani świat.
Sam/a sobie właśnie dziś gotujesz ten los.