Postanawiasz sobie, że schudniesz, zaczniesz ćwiczyć, czytać książki, ubierać się elegancko, uczyć się angielskiego, rzucisz palenie, przestaniesz krzyczeć na dzieci, zaczniesz doceniać pracowników dobrym słowem i tak dalej i tak dalej. I jeśli już uda Ci się zacząć coś robić inaczej, zamiast jak większość, przekładać na jutro (wieczne nomen omen), szybko się okazuje, że wracasz do punktu wyjścia i swojej ulubionej kanapy, a ciuchy do ćwiczeń (jeszcze z metkami) lądują w najgłębszej szufladzie.
I tak postanowienie za postanowieniem utwierdzasz się w przekonaniu, że zmiany nie są dla Ciebie. Że lepiej nie zaczynać, bo znów skończysz rozczarowana/y sobą w punkcie wyjścia. Z poczuciem, że do niczego się nie nadajesz (chyba, że Twoja pewność siebie jest na tyle pewna i silna, że zwalisz winę na warunki zewnętrzne, które Ci wytrwanie w zmianie uniemożliwiły).
To jak to jest, że chcesz, jesteś pewna/y, że to będzie dla Ciebie najlepsze, a potem modlisz się, żeby zapomnieć, że w ogóle przyszło Ci to do głowy?
Zmiana wymaga wysiłku. A to oznacza, że musisz wyleźć ze swojej strefy komfortu, czyli tego stanu, który znasz, jest Ci w nim wygodnie (nawet jeśli wiesz, że nie jest najlepszym z możliwych – np. palenie papierosów), w którym zachowania pojawiają się automatycznie i są najbardziej naturalne.
Jak to działa?
Skrzyżuj ręce/ramiona (tak jak w nadinterpretowanej postawie zamkniętej). Zrobione? Jak się czujesz? Normalnie, dobrze, wygodnie. Co myślisz? Nic w związku z tym jak trzymam ręce, natomiast rozmyślam o sprawach, które akurat mam na tapecie.
To teraz skrzyżuj ręce odwrotnie. I co? Zajęło Ci to chwilę? Musiałeś/aś się skupić na tym która ręka pod którą? I jak to zrobić, żeby nie zrobić tak jak zwykle? Jak się czujesz? Źle, niewygodnie, nieswojo? Co myślisz? W zasadzie nic poza tym, że Ci dziwnie, że gniecie i że najchętniej wrócił(a)byś do swojego starego układu rąk.
No właśnie – niby zmiana niewielka, a uwiera, przeszkadza i pochłania Twoją uwagę tak, że trudno Ci się skupić na czymś innym. Jeśli w niej wytrwasz po pewnym czasie przestanie Cię denerwować nowy układ rąk i przestaniesz odczuwać dyskomfort. A później stopniowo stanie się zupełnie naturalna. Ale na początku będzie wymagała uwagi, a stare przyzwyczajenia będą walczyć o swoje i wykorzystywać każdą okazję, żeby zaistnieć.
To ćwiczenie pokazuje w uproszczeniu jak działa mechanizm zmiany. Pokazuje również jak to, co pojawia się w naszym ciele i umyśle, może skutecznie zablokować dalsze próby i w ogóle samą chęć wprowadzenia zmian. Tym bardziej, że nad zmianą jakiegoś zachowania musisz pracować tu i teraz (i odczuwać dyskomfort), a efekty tej zmiany (i przyjemność, która wiąże się z osiągnięciem celu) zobaczysz i odczujesz dopiero w przyszłości. A Ty chcesz mieć zwrot z inwestycji tu i teraz! Natychmiast! Jeśli się poświęcasz to chcesz mieć nagrodę jak najszybciej, a nie „nie wiadomo kiedy”.
I tak padają wielkie plany rzucania palenia, chudnięcia, nauki języków, regularnych ćwiczeń. Bo pozwalasz dojść do głosu emocjom, które zawsze powiedzą Ci: „to niewygodne, wracaj na kanapę”. Na szczęście masz mózg, który możesz uruchamiać w tej samej chwili, w której emocje Cię poniosą i sprowadzić do parteru racjonalnie uzasadniając całą wiedzę, którą masz na temat zmiany. Bo na tę chwilę mózg racjonalizuje sobie powody, dla których odpuszczasz. Bo w sumie nie palisz aż tak dużo, bo przecież kilka kilogramów na plusie to nic strasznego, bo ta cała aktywność fizyczna jest przereklamowana…. Gdy zadbasz o to, żeby mózg pracował dla Ciebie, a nie dla emocji – wygrasz i wprowadzisz zmianę.
Bo wystarczy wiedzieć, że zmiana jest możliwa nawet jeśli polegliśmy nie raz i nie dwa. A jak wiemy dlaczego polegliśmy to możemy COŚ z tym zrobić. Sami, nikt za nas tego nie zrobi.
W książce, która ukaże się niebawem pokazuję jak ten proces działa w kontekście odchudzania. Jeśli się nie odchudzasz, a chcesz dowiedzieć się więcej – zapraszam wkrótce!