Dzisiaj fragment książki.
Im dłużej się nad tym zastanawiam (w trakcie redakcji, korekt, składu), tym bardziej mam wątpliwości czy ona aby na pewno jest o odchudzaniu…
Wyobraź sobie, jak szczuplejsza o kilka kilogramów spotykasz się w knajpce z przyjaciółką. Czujesz się świetnie, wyglądasz jeszcze lepiej, co zresztą ona potwierdza. I możesz wybrać. Gwarantuję Ci, że wcale nie wybierzesz pączka z lukrem ani kawy z syropem klonowym. Nie będziesz miała ochoty karmić Grubej Ja ani słuchać jej marudzenia (że Twoje życie jest teraz smutne, bo bezcukrowe, że wyrzekłaś się dziesięciu lat życia na kanapie i wyjadania dziecku z szuflady czekoladek, które dostało od babci).
Jesteś silna, uśmiechnięta, radzisz sobie w pracy, dwa razy w tygodniu chodzisz na siłownię, biegasz albo ćwiczysz jogę, w pracy wchodzisz bez zadyszki na swoje czwarte piętro i znów nosisz sukienki. Oglądają się za Tobą i faceci, i kobiety. Bo na szczęśliwą, piękną kobietę, która lubi siebie, każdy chce popatrzeć.
Spędzasz ze sobą czas – kilka minut dziennie – na początek albo na zakończenie dnia. Słuchasz, co się wydarzyło i jak to na Ciebie wpłynęło. Dbasz o swój umysł, duszę, o siebie. Nie udajesz – jeśli jesteś zła, mówisz sobie o tym, jeśli jesteś szczęśliwa – również. W obu przypadkach przytulasz siebie. Najmocniej jak się da. W końcu jesteś najbliższą sobie osobą. I wreszcie się o siebie zatroszczyłaś naprawdę i na poważnie. Czujesz się świetnie i czujesz, że masz władzę i wszystko pod kontrolą. Nie histeryzujesz, nie wrzeszczysz, szukasz rozwiązań i lubisz siebie i swoje życie.
Nie, nie wygrałaś w totka. Wygrałaś siebie.