Nawiązując do poprzedniego wpisu zastanawiam się wciąż co lepsze: rozkminianie wszystkiego (jak mawiają niektórzy) drążenie i rozkładanie na czynniki pierwsze czy może trwanie w niewiedzy i nieświadomości.
Bo z jednej strony niewiedza bywa błogosławieństwem (albo czasem ignorowanie wiedzy i udawanie, że się nie wie), a świadomość zmusza do wzięcia odpowiedzialności za własne życie. I chyba tu dochodzimy do sedna. Bo tak: skład materiału, z którego uszyta jest sukienka i instrukcję prania sprawdzasz i wiesz; ilość koni w samochodzie i przebieg do następnego przeglądu wyrecytujesz w środku nocy; wiesz jak obchodzić się ze swoimi gadżetami, jak pralka pada – sprawdzasz co oznacza komunikat, który Ci wyświetla; kupujesz inteligentne sterowanie do domu. Głosem włączasz piekarnik, a nie masz pojęcia dlaczego znów Cię postrzyknęło albo po co znowu zrobiłaś/eś awanturę po przyjściu z pracy.
Sprawdziłaś/eś kiedyś co wywołuje awarie Twojego systemu, który nazywa się człowiek, a w skład którego wchodzi ciało i umysł? Czy przyjmujesz na klatę własne wybuchy złości, paniki, agresji, akceptujesz mobbing albo molestowanie, nie próbujesz zrozumieć jak to się dzieje, że zasypiasz płacząc w poduszkę albo na kanapie po 6 piwach w pełnym rynsztunku?
Często w rozmowach słyszę przerażenie: to jak już wiem, to teraz koniecznie MUSZĘ COŚ z tym (sobą, życiem) zrobić. I ten przymus robienia czegoś bywa czasami gorszy niż dotychczasowa niewiedza. Tylko tak naprawdę wracamy do kluczowego: musisz czy chcesz. Bo wiedza na temat własnego oprogramowania i ewentualnych usterek nie zmusza Cię do radykalnych zmian. Nie musisz. MOŻESZ pod warunkiem, że będziesz chcieć. Sama świadomość – dlaczego jest jak jest – wystarcza, żeby wejść piętro wyżej i spojrzeć na siebie z minimalnego chociaż dystansu. A zrozumienie, że usterka pt. nie rzucę pracy, chociaż od lat szef mnie zadręcza, wynika z określonych błędów w oprogramowaniu. Błędów wynikających najprawdopodobniej z przekonań, nawyków, przyzwyczajeń. Kiedy już to odkryjesz możesz powiedzieć: aha, wrzeszczę na dzieci, bo muszę odreagować stres. A kiedy już wiesz dlaczego na nie wrzeszczysz, możesz podjąć decyzję czy będziesz wrzeszczeć nadal (chociaż są bogu ducha winne) czy znajdziesz inny sposób odreagowania. Zmienisz pracę, zaczniesz biegać, będziesz na piechotę wracać z pracy, zaczniesz medytować, odstawisz używki.
Z drugiej strony trzeba się pilnować, by z tym rozkminianiem nie pójść za daleko. Żeby śmierć z kosą nie zastała Cię nad rozważaniami o rzuceniu pracy, kiedy od 4 lat jesteś na emeryturze, a życie przeciekło Ci przez palce. Żadna skrajność nie jest dobra, bo, uwaga będzie banał, najlepszy jest złoty środek. A jak go znaleźć – jakżeby inaczej jeśli nie z pomocą świadomości. Wiem więc jestem, potrafię korzystać ze swoich zasobów, znam swoje ograniczenia i dlatego nie wyruszę z motyką na księżyc, nawet jeśli inni powiedzą, że to łatwe i że się da.
I znów Na Własnych Zasadach podstawą jest poznanie, zrozumienie i polubienie SIEBIE. Bo jesteś naprawdę fajną babką i fajnym facetem. A że chwilowo wdarł się błąd i system szaleje? Usiądź i pogadaj ze sobą, dowiedz się co się stało i zastanów co możesz zrobić.
To co, rozkminiasz czy odpuszczasz SIEBIE?