Kolejny styczeń w toku. I niby nic się nie zmieniło, a pierwsze kilka dni nowego roku odczuwałam delikatną presję i niewygodę. Bo nic wielkiego sobie nie zaplanowałam, nie postanowiłam, nie zaczęłam z wielką parą i zapałem działać. Zamiast tego robię to, co do tej pory. W normalnym tempie, ze standardową ochotą. Bez ognia w oczach i szału w głowie.
I choć myślałam, że jej nie odczuję, to jednak presja noworoczna ma moc. Bo powinnam przecież coś robić. Więcej, bardziej, inaczej, szybciej. Prawda jest taka, że nie czuję się jak stuprocentowy pączek w maśle, a chciałabym. I wiem, że do osiągnięcia tego stanu potrzeba czegoś więcej niż do tej pory. Z drugiej strony dobrze mi tu i teraz (nawet jeśli nie w 100%), gdy wreszcie nie mam zewnętrznej presji i nacisku, bo koniec miesiąca, bo początek miesiąca, bo za mało, bo za słabo… A z trzeciej jak zatęsknię, to wiem jak i do czego wrócić…
A może jednak mam już to, o co mi chodziło? Psa, kota i święty spokój? I plany na wakacje na nadchodzący 😉 grudzień?
Wyhamowanie po szaleńczym pędzie i oparcie się presji formułowania celów i ciśnięcia na maksa (jak to jeden z aktualnych guru FB głosi) nie jest aż takie proste. W końcu tylu ludzi sukcesu osiągnęło sukces właśnie dlatego, że cisnęło. Ciągle, nieustannie i każdego dnia bardziej. Pytanie co dla mnie znaczy sukces? Co dla Ciebie? Ilu ludzi tyle definicji sukcesu. A do tego raz zdefiniowany sukces nie pozostaje nim na zawsze. Ten sam człowiek może go różnie definiować w zależności od czasu i okoliczności, w których się znajduje. Okoliczności zwłaszcza wewnętrznych, pod warunkiem, że ma do nich dostęp. W szalonym pędzie z klapkami na oczach można przyjąć jakąś definicję i kiedyś obudzić się z ręką w nocniku, bo w sumie, to o zupełnie co innego chodziło mi w życiu. Tylko tłum mnie porwał ze sobą i jakoś tak wyszło…
Fajnie jest wiedzieć, że to całe gnanie, ustalanie celów i ciśnięcie nie jest obowiązkowe. I że można nie biec, nie cisnąć, nie szamotać się. Że można po prostu działać, nie żyłować silnika na najwyższych obrotach, tylko jechać na luzie i przy okazji porozglądać się i zobaczyć, że jest świat poza światem, w którym aktualnie funkcjonuję.
Dobrze też wiedzieć, że da się to połączyć – można gnać i cisnąć i równocześnie wiedzieć, że to w zgodzie ze mną. I że to ja podejmuję decyzję.
Tylko trzeba najpierw dowiedzieć się co u siebie słychać. O co chodzi i czego chcę.